Aleksiej Nawalny poczuł się źle po powrocie z więziennego „spacerniaka”, stracił przytomność i zmarł – taką informację przekazała rosyjska służba więzienna. Jednakże, wiele osób wątpi w oficjalne wyjaśnienie, które nie przekonuje szeregowych Rosjan. W kraju Władimira Putina takie sytuacje są rzadko komentowane, ale „każdy wie o co chodzi”. Za cara przeciwników władz wieszano na szubienicy, za bolszewików zabijano strzałem w tył głowy nad wykopanym dołem, a za Władimira Putina morduje się „po cichu”. Kogoś zabiją płatni mordercy, komuś służby podrzucą truciznę do herbaty, a ktoś ginie „w niewyjaśnionych okolicznościach”. Politkowska, Litwinienko, Magnicki, Niemcow – lista ofiar reżimu jest długa. W wolnym świecie nikt nie będzie miał wątpliwości co do tego, że znajduje się na niej również Nawalny.
Odkąd Putin rozpoczął wojnę na dużą skalę z Ukrainą, jego rządom mogły zagrozić tylko dwie osoby. Jewgienia Prigożyna stworzył sam, dając mu do rąk potężne narzędzie w postaci tysięcy najemników, którzy w pewnym momencie obrócili swoje bagnety w drugą stronę. Więc Prigożyn „zginął w wypadku lotniczym”. Pozostawał Nawalny. Dlaczego? Dlatego, że żaden z rosyjskich opozycjonistów, uwięzionych czy przebywających na emigracji, nie mógł konkurować z nim pod względem popularności i zdolności oratorskich. Nawalny był z tych bardzo nielicznych, którzy mogli porwać tłum, umieli przekonywać, promieniowali energią.
Nawalny mógł być „szalupą ratunkową” dla rosyjskich elit w razie ewentualnego przewrotu na Kremlu. Mógłby zakończyć wojnę, wyprowadzić kraj z izolacji, dogadać się z Zachodem.