Pedofilia w Zatoce Sztuki. Krystian W. skazany w sprawie 14-letniej Anaid z Gdańska
Bożena Aksamit, Piotr Głuchowski
Joanna Skiba , matka 14 letniej Anaid , która popełniła samobójstwo najprawdopodobniej po kontaktach z Krystianem W. znanym jako Krystek . (ŁUKASZ GŁOWALA)”Ciągle słyszę: same chciały. Moja córka miała 14 lat. Policjantka mówiła mi w twarz, że Anaid była galerianką, a przesłuchując starszą córkę pytała ją, czy uprawiała seks z dorosłymi mężczyznami i brała za to prezenty” – mówiła nam matka nastolatki Joanna Skiba.
Sąd Rejonowy w Wejherowie skazał Krystiana W. na 2,5 roku więzienia za kontakty z dwoma małoletnimi w celach pedofilskich. Jedną z nich była 14-letnia Anaid. Przypominamy rozmowę Joanną Skibą, matką nastolatki, która popełniła samobójstwo najprawdopodobniej po kontaktach z mężczyzną znanym jako Krystek.
Bożena Aksamit, Piotr Głuchowski: Gdyby nie pani, „Krystek”, który zgwałcił kilkadziesiąt nastolatek, nadal byłby wolny, a prokuratura umarzałaby kolejne śledztwa, uznając zeznania dziewcząt za niewiarygodne.
Joanna Skiba: Myślę, że to wspólna robota, dziennikarzy, dziewczyn, które zdecydowały się zeznawać i moja. Gdyby nie ich pomoc, moją córkę uznano by za galeriankę, potem sprawa jak pięć poprzednich zostałaby umorzona.
Galeriankę?
Jedna z policjantek, które początkowo zajmowały się sprawą, próbowała mi to wmówić.
Pierwszą osobą, która pani pomogła, był Zbigniew Stonoga – 18 maja wyemitował audycję i załatwił pani adwokata.
Moja koleżanka zadzwoniła do niego. Wysłuchał i zaprosił nas do siebie. Zdecydowałam się upublicznić tę sprawę, bo waliłam głową o mur. Byłam pewna, że Anaid nie była jedyną ofiarą „Krystka”, a czułam, że policjanci i prokuratorzy wydali już swój wyrok.
Próbowano panią przekonać, że sekcja nie wykazała gwałtu, w domu się nie przelewało, dziewczyna ładna, postanowiła więc skorzystać z urody. Dobrowolnie wsiadła z obcym mężczyzną do samochodu, on kupił jej legginsy, wiadomo.
Nie było śladów gwałtu, bo on często zmuszał swoje ofiary do seksu oralnego. Zresztą „Krystek” zgłosił się sam na policję, potwierdzając, że spotkał się z Anaid. On zawsze chętnie współpracował z policją, tłumaczył, że te wszystkie dziewczęta dobrowolnie uprawiały z nim seks i zgadzały się na nagrywanie komórką. Przecież policja znalazła u niego około stu filmików!
Anaid też nagrał?
Nie wiem, ale od początku byłam przekonana, że skoro Anaid rzuciła się pod pociąg, musiało się zdarzyć coś dramatycznego. Spotkała się z „Krystkiem” w sobotę, wróciła po kilku godzinach smutna, nie jadła, z nikim nie rozmawiała, cały wieczór spędziła w swoim pokoju. Rano w niedzielę podczas naszej ostatniej rozmowy płakała, a ja kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi. Byłam przekonana, że pokłóciła się ze swoim chłopakiem Dominikiem, pocieszałam ją i próbowałam rozmawiać. Umówiłyśmy się, że pogadamy, jak wróci. Wtedy rano przytuliłam ją mocno, pogłaskałam po głowie. „Kochanie, nie przejmuj się, chłopcy w tym wieku już tacy są, niedojrzali” – tłumaczyłam. Potem poszła się przejść. I już nie wróciła. Gdy dowiedziałam się o śmierci Anaid, na tydzień trafiłam do szpitala psychiatrycznego. Całe dnie ślizgało się po mojej głowie jedno pytanie: co takiego się stało, że moje dziecko odebrało sobie życie?
O istnieniu „Krystka” dowiedziała się pani dopiero po pogrzebie?
Tak. Podczas uroczystości jedna z koleżanek Anaid powiedziała, że córka zadzwoniła do niej w sobotę wczesnym wieczorem i płacząc, powiedziała tylko: „On mnie zgwałcił”. Potem rozłączyła się i wyłączyła telefon. Wtedy zaczęłam szukać, pytać Dominika, koleżanki i kolegów córki. Po kilku dniach poskładałam ich opowieści i wiedziałam już sporo. „Krystek” osaczał ją na FB od kilku miesięcy, w styczniu spotkała się z nim w Zatoce Sztuki, potem proponował jej różne rzeczy, sprzątanie, pracę w kebabie. Chłopak Anaid przestrzegał ją, że ten koleś zrobi jej krzywdę, ona tłumaczyła: „A co, ja głupia jestem? Nie dam się”. Wtedy, w sobotę, Anaid spotkała się z „Krystkiem”, bo obiecał jej pracę. Wyrzucam sobie, że nic o tym nie wiedziałam, może byłam za mało uważna. Wiadomo, że nastolatki mają swoje tajemnice, ale Anaid nigdy nie wspominała, że chce iść do pracy. Nie mamy za dużo pieniędzy, pracuję jako woźna w przedszkolu, Kamila, starsza córka, ma 18 lat, ale Armen, ojciec Anaid, oprócz alimentów – bo jesteśmy po rozwodzie – regularnie dawał jej kieszonkowe, a gdy go o coś prosiła, zazwyczaj nie odmawiał.
Byłyście skłócone?
Czasami się kłóciłyśmy, jak to matka z dojrzewającą córką. Napięcie między nami pojawiło się, gdy zaczęłam ograniczać jej dostęp do internetu – uważałam, że przesadza. Najważniejsze stały się lajki, liczba znajomych itp. Jak każda nastolatka potrzebowała dowartościowania i kontaktów z rówieśnikami, ale uważałam, że życie na Facebooku nie może wypierać tego realnego. Na początku był problem. Kłóciła się albo czekała, aż zaśniemy, żeby wziąć swój telefon i tablet. Z czasem zaczęłam dawać jej kary: „Skoro tak, to jutro w ogóle nie dostaniesz, bo mnie oszukujesz”. Strasznie się buntowała. Jednak ostatnio najważniejszy był Dominik, była w nim bardzo zakochana i głównie z nim spędzała czas, o nim mówiła.
Gdy pani na swoim facebookowym profilu pisze apel do innych skrzywdzonych przez „Krystka” dziewcząt, zgłaszają się pierwsze nastolatki, po programie Stonogi – kolejne, po reportażu Tomasza Patory w TVN koresponduje pani już z kilkunastoma, z czasem jest ich kilkadziesiąt. Każdą z nich namawia pani, aby złożyła zeznania na policji.
Robiłam to także dla siebie. Z jednej strony chciałam, żeby „Krystka” dosięgła sprawiedliwość, z drugiej – dziewczyny pomogły mi zrozumieć, co stało się z Anaid, w czyje łapy wpadła i dlaczego sobie z nim nie poradziła. Dzięki tym rozmowom dowiedziałam się, według jakiego schematu działał ten zwyrodnialec. Grając rozmaite role, zwabiał dziewczęta, by z czasem doprowadzić do spotkania, podczas którego, jeśli były oporne – a zazwyczaj były – gwałcił je i nagrywał. Potem część z nich, szantażowana, uprawiała z nim ponownie seks albo w ramach odrabiania długów była przekazywana innym mężczyznom.
O jakie długi chodzi?
Często swoim ofiarom oferował „z czystej przyjaźni” rozmaite usługi: a to podwiózł gdzieś, a to doładował komórkę, kupił kurtkę czy spodnie. Potem się okazywało, że dziewczyny mają do odpracowania np. 500 zł, bo jego samochód pali dużo benzyny. Te dzieci nie miały szans – on jest mistrzem manipulacji. Dla jednej był czułym kochankiem, pisał: „Pragnę tylko spojrzeć w twoje piękne oczy”. Dla kolejnej przeistaczał się w starszego brata: „Musisz koniecznie napisać ten sprawdzian na piątkę, inaczej grozi ci jedynka”. Perfidnie przywiązywał te dziewczęta do siebie, niektóre z nich zakochiwały się w nim, dlatego tak łatwo było mu potem je wykorzystywać.
Kilka razy słyszałam, że w łapy „Krystka” wpadały nastolatki, które miały kiepski kontakt z rodzicami.
Łowił oczywiście dziewczynki z domów, gdzie były rozmaite kłopoty albo zwyczajnie brakowało pieniędzy, ale to nie wszystko. Gwałcił te „poderwane” na Facebooku, poznane w galeriach handlowych, na boiskach szkolnych – oferował im to, o czym każda w danej chwili marzyła, za czym tęskniła, czego pragnęła. Uwagę, wsparcie, pieniądze, pracę, przepustkę do lepszego świata, czyli wejście do drogich lokali, gdzie bawili się celebryci. Potrafił manipulować tymi nastolatkami, jakby miał doktorat z psychologii. Dobry wujek, romantyczny kochanek, pomocny kolega – niektóre ofiary osaczał miesiącami, intensywnie z nimi korespondując, inne gwałcił po kilku dniach znajomości. Odezwała się do mnie nastolatka, która wsiadła z nim do samochodu, bo obiecał ją podwieźć, a był znajomym jej koleżanek. Udało jej się wyskoczyć, gdy auto stanęło na światłach, bo zaczął się do niej dobierać po kilkunastu minutach jazdy. To mogło spotkać dziecko z każdego domu, proszę mi wierzyć. Oczywiście łatwiej jest osaczyć czy uwieść dziewczynę z problemami czy taką, która, jak Anaid, pokłóciła się z chłopakiem. Dominik nie zgadzał się, aby skorzystała z oferty „Krystka”, sprzątała czy pracowała w kebabie. Dzień czy dwa przed samobójstwem doszło między nimi do sprzeczki, była urażona i być może na złość chłopakowi albo by wzbudzić w nim zazdrość – pojechała na spotkanie w sprawie pracy.
Anaid miała 14 lat, kiedy rzuciła się pod pociąg. Poprzedniego dnia spotkała się z 38-letnim „Krystkiem”, a po powrocie zwierzyła się koleżance, że on ją zgwałcił. Fot. Łukasz Głowala
Adwokat „Krystka”, ale także menedżerka z jednego z sopockich klubów, w których rezydował, twierdzą, że te dziewczęta wiedziały, co robią.
Oczywiście, zdarzały się takie sytuacje, że oczekiwały w zamian za seks prezentów czy pieniędzy, ale winni zawsze są dorośli. Tych dziewcząt będę bronić do końca, poznałam ich około 40, z wieloma koresponduję i rozmawiam, widzę, jakimi są troskliwymi matkami – bo sporo z nich już dawno dorosło i pozakładało rodziny. A te, które postanowiły zeznawać, są tak naprawdę bohaterkami. Zdecydowały się wrócić do traumatycznych przeżyć, do tamtego wstydu, przywołują te emocje i stają z nimi twarzą w twarz.
Pani nadal z nimi rozmawia, mimo że policja wzięła się do roboty, prokuratura w końcu uwierzyła, że „dziewczyny same nie chciały”, a „Krystek” jest seryjnym gwałcicielem?
Dziś „Krystek” siedzi, ale gdyby nie dziennikarze, nic by z tego nie było. To dobrze, że media mają moc sprawczą, i źle, bo nie tak powinna wyglądać sprawiedliwość. Jeśli chodzi o rozmowy – najwyraźniej coś nam dają. Dziewczyny, nawet jeśli nie zdecydowały się zeznawać na policji, być może dzięki opowiedzeniu komuś o tym, co się stało, zrzucają z siebie część ciężaru. A ja czuję się potrzebna. Może dzięki temu nie pogrążyłam się całkiem w rozpaczy i jest mi łatwiej każdego poranka podnosić się z łóżka. Gdy zajmuję się szukaniem kolejnych śladów działalności „Krystka”, wykradam rozpaczy minuty spokoju. Zapominam, że Anaid nie ma już w pobliżu. To pozwala mi nie zwariować.
Może – ale pani jest po prostu silna.
Silna i słaba jednocześnie. Wcześniej musiałam dorosnąć, wpadłam jako 16-latka, po roku chodzenia, i może to dziwne, ale ucieszyłam się. Od zawsze lubiłam dzieci i pomagałam sporo w wychowaniu mojej młodszej o 11 lat siostry Emilki, gdy chory ojciec trafił na rentę, a mama musiała zarobić na rodzinę. Wcześniej ojciec pracował w oczyszczalni ścieków, a po pracy kopał bursztyn na plażach na wschód od Gdańska. Jak wszyscy robił to nielegalnie czy raczej – pokątnie. Wielcy kopacze, ci z maszynami, pozwalali mu zabierać drobnicę. Z tych grudek mama robiła korale i kolczyki, potem wyuczyła się tworzenia figurek. Do godz. 15 szlifowała w domu kotki, słoniki i sowy, potem zabierała mnie ze szkoły i chodziłyśmy po sklepach na Mariackiej i Długiej. Gdy bursztynnicy nie chcieli kupić, odwiedzałyśmy przychodnie, poczty, biura – wszystkie miejsca, gdzie pracowało dużo kobiet.
Jak rodzice zareagowali na ciążę?
Mama zapytała, czy chcę usunąć. Aborcja była wtedy dopuszczalna. Oburzyłam się. Postawiłam na swoim, ale mama postawiła warunek: „Dziecko wychowasz sama”. Rzeczywiście, zostałam sama, rozstałam się z ojcem Kamili, zanim wyszły jej pierwsze ząbki.
Kamila jest starsza o cztery lata od Anaid?
Tak. Jej tatę poznałam, gdy poszłam z dwuletnią Kamilą na rynek we Wrzeszczu. Kupiłam jej tam białą czapeczkę z włóczkowymi kwiatkami nad czołem. Założyłam od razu, wyglądała ślicznie. Niosłam ją na rękach i kątem oka dostrzegłam, jak dwóch Ormian sprzedających płyty wpatruje się we mnie. Nie powiem – było to miłe. Szepnęłam małej, by pomachała do nich. Kamila machnęła, a niższy zaczął wołać do niej: „Ara, Ara, Ara „. Nic nie powiedziałam i szłam dalej, a wtedy jeden z nich dogonił mnie, przedstawił się: „Armen Tutguszjan” – i poprosił o numer telefonu. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że komórki nie mam, ale mama – owszem. Wziął numer, zaczęliśmy się spotykać jeszcze w tym samym tygodniu.
Potem był ślub?
Tak, byłam szczęśliwa, gdy urodziłam Anaid, imię dostała po babci Ormiance. Armen pochodził z Erywania, jego ojciec, fotografik, po śmierci pierwszej żony na raka ożenił się z jej młodszą siostrą, czyli mamą Armena, która była fryzjerką. Po upadku ZSRR zaczęła się bieda, Armen skończył technikum handlowe, ale kiedy jego kumple wyjechali do Rosji – handlować, oszukiwać i kraść – pojechał z nimi. Potem przenieśli się do Polski. Kiedy się poznaliśmy, miał 25 lat. Gdy zostaliśmy rodziną, obiecał, że się zmieni.
I co?
Faktycznie, nawet poszedł do pośredniaka, a urzędnicy skierowali go do stoczni – na kurs spawacza okrętowego. Dostał pracę. Dobrze płatną, tyle że na początku musiał oddawać pieniądze za szkolenie tej firmie, która go przyuczyła do zawodu. Zostawało mu 800 zł miesięcznie. Ja z dwójką małych dzieci pracować nie mogłam. Wciąż brakowało nam na czynsz i jedzenie. Armen wrócił do dawnego życia. Popalał trawkę, bywał agresywny. Trwałam przy nim i nawet załatwiłam mieszkanie komunalne. Dostaliśmy dwa pokoje w podzielonym na pół mieszkaniu we Wrzeszczu, w jednej z solidnych kamienic otoczonej ogrodem. Świetne miejsce. Niestety, trafiliśmy na trudnych współlokatorów: agresywnego alkoholika, jego chorego na schizofrenię brata i starą matkę ich obu. Schizofrenik wiele lat wcześniej zatłukł ojca siekierą, więc wywieźli go do szpitala psychiatrycznego, wyszedł jako cień człowieka. Łykał tabletki. Chodził skulony, coś burczał pod nosem.
Dlatego przeprowadziłyście się na Orunię?
Dopóki otępiały go psychotropy, był niegroźny, ale gdy matka którymś razem nie wykupiła recepty, zatłukł siekierą naszego kota Lucka. Poprosiłam wtedy o inne mieszkanie, bo się bałyśmy. Dostałyśmy mieszkanie na Oruni, ale przeprowadziłyśmy się tam już bez Armena. Był dobrym ojcem, kochał Anaid, opiekował się Kamilą, ale ja nie byłam w stanie znieść już awantur. Rozwiodłam się.
Na Oruni było lepiej?
Okolica kiepska, kamienica tuż przy torach, nasiąkła wodą podczas powodzi, ale miałyśmy własne mieszkanie. Córki dostały większy z dwóch pokojów, pomalowałyśmy ściany na wesołe kolory. Znalazłam pracę w przedszkolu, Anaid poszła do drugiej klasy gimnazjum. Żyłyśmy jak połowa Polski, bez fajerwerków, ale też bez dramatów. Anaid wyrosła na piękność, Kamila przeżywała pierwsze miłości, ja poznałam Bartka, który po kilku miesiącach zamieszkał z nami. A gdy Anaid znikła z naszego życia, w smutku utonęło całe poprzednie życie. Jakby go wcale nie było.
Gdy stanęła pani w świetle kamer, by opowiedzieć o tym, co spotkało Anaid, miała pani świadomość ceny, jaką przyjdzie pani zapłacić?
Tak. Od początku, gdy przychodziłam do komisariatu na Oruni zeznawać, a potem pytać, co się dzieje ze śledztwem, policjantka ostrzegała mnie, że będzie wyciągane mnóstwo bolesnych spraw, skoro córka spotkała się ze starszym mężczyzną, a on zabrał ją do galerii handlowej i kupił jej legginsy. Jak się okazało, ta policjantka była delikatna. Kolejna – bo sprawa trafiła oczko wyżej – mówiła mi w twarz, że moja córka była galerianką. A przesłuchując Kamilę w szpitalu psychiatrycznym – bo po śmierci siostry spędziła tam trzy miesiące – pytała ją, czy uprawiała seks z dorosłymi mężczyznami i czy brała za to prezenty. To nie wszystko. Gdy dziennikarze zaczęli pisać o sprawie, głos zaczął zabierać „Krystek”, który rozpowszechniał rozmaite bzdury.
Czyli?
Że Anaid była w ciąży i rzuciła się pod pociąg ze strachu przede mną. Gdy sekcja nic takiego nie wykazała, zmienił zdanie i opowiadał, że Anaid chciała pożyczyć pieniądze, wydzwaniała do niego, bo jedynie on ją rozumiał i był jej wsparciem. Opowiadał także, że uprawiała seks za pieniądze z innymi mężczyznami. Oczywiście według niego byłam wyrodną matką, której córka nienawidziła.
Bolało?
Na początku odczuwałam rodzaj lęku – co ludzie powiedzą. Potem mi przeszło. Tym, co wygadywał „Krystek”, kompletnie się nie przejmowałam. To chory człowiek, skrzywdził tyle dziewcząt, gwałcił je i nagrywał, a potem pokazywał to kolegom i innym dziewczynkom. Przecież policja ma te filmy, nie są moim wymysłem. Co on ma powiedzieć? Oczerniając te dzieci, będzie walczył o siebie, bo gdyby miał chociażby odrobinę sumienia, nie robiłby takich rzeczy. Dziewczynki miały 14, 15, 16 lat, a on – prawie 40!
Jednak sporo ludzi obarczało winą panią.
Na początku mnie te gorzkie słowa niszczyły. Jakaś matka napisała, że ma cztery córki i nie wyobraża sobie, że którakolwiek mogłaby popełnić samobójstwo. Odpisałam jej, że póki mnie nie spotkała tragedia, też sobie nie wyobrażałam, że moje dziecko może zrobić coś takiego.
Kolejna obwiniała Armena, mówiła, że za mało kochał Anaid i nie poświęcał jej wystarczająco dużo czasu. Twierdziła, że skoro jest Ormianinem, to na pewno nie umiał okazać córce miłości i troski. Przekonałam się na własnej skórze, że Polacy mają niesłychaną łatwość w wydawaniu sądów. W przypadku Armena ta kobieta trafiła jak kulą w płot. Mimo że jesteśmy po rozwodzie, on bardzo kochał Anaid, okazywał jej to, starał się spędzać z nią czas, w swoim mieszkaniu urządzał jej pokój.
Skąd biorą się takie opinie?
Ludzie opierają się na stereotypach, jest im z tym wygodnie, tylko że sądy, które wydają, nie podejmując próby jakiejkolwiek refleksji, okazują się krzywdzące.
A co się działo w internecie?
Niesłychane, ale tych myślących trzeźwo i pozytywnie było zdecydowanie więcej. To pomaga, gdy piszą do mnie obcy ludzie i podtrzymują na duchu. Dużo mi to daje. Poza „Krystkiem” nikt mnie bezpośrednio nie obraził i tak ostro nie krytykował. Zdarzyło się, że pod tekstami ludzie pisali źle o nastolatkach zgwałconych przez „Krystka”, ze trzy razy nie wytrzymałam i skomentowałam, podpisując się jako mama Anaid. Potem te osoby, wysyłając prywatne wiadomości, przepraszały mnie, tłumacząc, że oceniali tę historię, nie zastanawiając się zbyt długo.
Czyli poszli za stereotypem – dziewczyna spotyka się ze starszym mężczyzną, to na coś liczy, a jeśli na Facebooku ma seksowne zdjęcia, to „szczuje”. Bo stereotypy płci każą kobiecie być skromną i wytrwać w dziewictwie do ślubu. Ponętna ma być tylko dla męża albo w jego towarzystwie, żeby koledzy zazdrościli.
Dla mnie to jest chore podejście – każda kobieta chce się podobać i każda w inny sposób. Przecież już kilkuletnie dziewczynki zakładają obcasy mamy i sukienkę, podkradają kosmetyki. To, że kobieta chce się podobać, jest naturalne i normalne. Najgorsze, że kobiety także wpisują się w to stereotypowe myślenie.
Jedna dziewczyna – moja znajoma – napisała mi, że skoro nie mamy dowodów, to dlaczego oskarżamy „Krystka”, zwłaszcza że Anaid miała wyuzdane zdjęcia na swoim profilu. Spytałam, dlaczego uznała, że są wyuzdane – przecież nie ma dekoltów, jest ubrana od stóp po głowę. Odpowiedziała: „Ależ ona wyginała się w nienaturalny sposób”. Wtedy ręce mi opadły – przecież do zdjęć się pozuje. Jeśli tak Polacy postrzegają kobietę, to jakim my jesteśmy narodem? Kobieta powinna chodzić w worku, zgarbiona, z oczami wbitymi w ziemię i najlepiej, jakby pachniała szarym mydłem. Inaczej, gdy zdarzy się tragedia, jak w przypadku mojej córki i dziesiątek zgwałconych dziewczynek – wówczas one i ich rodzice usłyszą, że przecież same się prosiły. +