Były senator Kazimierz Jaworski wyraża rozczarowanie, przyznając, że jego zaufanie do partii PiS oraz służb specjalnych w kwestii ochrony Kościoła było nieuzasadnione. Opisuje, jak ambitny projekt, który miał przynieść Kościołowi znaczące korzyści finansowe, runął niczym domek z kart. “Od początku były z tym problemy” – wyjawia jeden z proboszczów zaangażowanych w inicjatywę.
Znajdujemy się w skromnym biurze na plebanii, gdzie proboszcz, będący również prezesem pewnej spółki, zarządza swoją parafią. Z wyraźnym niepokojem, nie chcąc ujawniać swojego nazwiska, dzieli się z nami swoimi obawami: “To wszystko było jednym wielkim nieporozumieniem”.
Sytuacja jest napięta, szczególnie że duchowny już miał do czynienia z wizytami agentów CBA, zeznaniami na policji i wezwaniami do prokuratury. Każde nowe powiadomienie wywołuje w nim uczucie zniechęcenia i poczucie oszustwa – uczucia, które podzielają niemal wszyscy uczestnicy tego przedsięwzięcia, które miało przekształcić “prąd z nieba” w zysk, a zakończyło się fiaskiem.
Historia rozpoczyna się w 2012 roku, w czasach, gdy Polska dopiero zaczynała interesować się fotowoltaiką i energia słoneczna była jeszcze egzotyką. Kazimierz Jaworski, ówczesny senator i znacząca postać prawicowej polityki na Podkarpaciu, już wtedy dostrzegał potencjał, jaki niesie ze sobą rozwój zielonej energii.
Jaworski, jako były wójt gminy Chmielnik i senator reprezentujący Prawo i Sprawiedliwość, znany był ze swoich bliskich związków z Kościołem i zaangażowania w działalność katolicką. Po odejściu z PiS dołączył do Solidarnej Polski, a później współpracował z Jarosławem Gowinem.
Widząc nadchodzące możliwości finansowania z unijnego budżetu, Jaworski postanawia, że Kościół również powinien skorzystać na boomie na zieloną energię. Proponuje wykorzystanie nieużytków należących do parafii do budowy małych farm fotowoltaicznych z finansowaniem z funduszy unijnych, przy jego wsparciu w zarządzaniu procesem.
Projekt miał wiele zalet, w tym prostotę i skalę, co miało zmniejszyć koszty. Jaworski wyrusza, aby uzyskać niezbędne zgody
Kazimierz Jaworski, były senator, podejmuje kroki, by uzyskać aprobatę dla swojego projektu od wpływowych hierarchów kościelnych: Józefa Michalika, wówczas arcybiskupa przemyskiego i przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, oraz Kazimierza Górnego, biskupa rzeszowskiego. Początkowe wahania biskupów zostają rozwiane przez senatora, który zapewnia, że zajmie się wszelkimi formalnościami, odciążając duchownych. Zyskując ich wsparcie, rozpoczyna realizację projektu, który ma wprowadzić Kościół w nową erę energii odnawialnej.
“Zawsze uważałem, że cena prądu będzie rosła, a fotowoltaika stanowi dla tego rozwiązanie. Pomyślałem, że Kościół powinien nadążać za postępem” – wspomina abp Józef Michalik, odnosząc się do tych wydarzeń.
W styczniu 2013 roku rusza projekt SPES – Sieć Parków Energii Słonecznej, pod którym to szyldem działać ma inicjatywa zaangażowanych parafii. Wśród założycieli znajduje się parafia Świętego Wawrzyńca w Radymnie, gdzie proboszczem jest brat senatora, ksiądz Czesław Jaworski.
“Działaliśmy prewencyjnie – senator Jaworski jako osoba prywatna miałby dostęp do obszernej dokumentacji. Chcieliśmy, by Kościół miał jakiś nadzór, stąd powołaliśmy SPES” – wyjaśnia jeden z duchownych z diecezji rzeszowskiej, dobrze zorientowany w sprawie.
Daniel Jaworski, bratanek senatora, obejmuje stanowisko prezesa nowo powstałej spółki, a zespół SPES zaczyna intensywne przygotowania do realizacji projektu. Wsparcie biskupów przekonuje kolejnych proboszczów do przyłączenia się do przedsięwzięcia. Po rezygnacji z ubiegania się o reelekcję w Senacie w roku 2015, sam Kazimierz Jaworski zastępuje bratanka na pozycji szefa SPES, entuzjastycznie dzieląc się swoimi ambitnymi planami w mediach lokalnych.
Napotykając pierwsze przeszkody regulaminowe – konkurs na środki unijne nie przewiduje udziału parafii – Jaworski znajduje obejście: każda parafia może założyć spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, kwalifikując się tym samym do udziału w konkursie jako przedsiębiorca. W krótkim czasie powstaje blisko 300 spółek parafialnych, których strukturę stanowi 95% udziałów należących do parafii i 5% do SPES, z proboszczem jako prezesem.
Zespoły SPES pracują bez wytchnienia, by zdążyć z aplikacjami o fundusze europejskie, osiągając w szczytowym momencie zatrudnienie 20 osób, jak relacjonuje jeden z uczestników projektu.
W 2017 roku do konkursu na unijne fundusze zgłasza się aż 275 spółek parafialnych. “Dokumentację dostarczyliśmy ciężarówką” – relacjonuje Jaworski, przywołując skalę przedsięwzięcia. Rok później, urząd marszałkowski ogłasza, że 56 z tych spółek otrzyma europejskie środki na rozwój fotowoltaiki, co stanowi ponad jedną czwartą wszystkich beneficjentów. Łączna kwota wsparcia dla projektów kościelnych przekracza 39 milionów złotych.
Zespoły Jaworskiego znów zmagają się z obfitością zadań. Rozpoczynają się przetargi, wybierani są wykonawcy, a na działkach parafialnych pojawiają się charakterystyczne metalowe konstrukcje. Pierwszeństwo ukończenia projektu przypada Parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Iskrzyni, gdzie w marcu 2019 roku odbywa się uroczyste poświęcenie paneli słonecznych.
Na inaugurację przybywają duchowni, przedstawiciele mediów, a także politycy, w tym ówczesny minister rozwoju Jerzy Kwieciński. Panele błogosławi arcybiskup Adam Szal, co wydaje się zapowiadać wielki sukces całego projektu.
Jednakże ciemne chmury zaczynają się zbierać nad fotowoltaiczną inicjatywą. Problemy nasilają się wraz z rozprzestrzenianiem się pandemii oraz ze względu na ogromną skalę przedsięwzięcia, która zdaje się przytłaczać Jaworskiego i jego zespół w SPES. Senator wyraża oskarżenia pod adresem swoich dawnych kolegów z partii PiS, mówiąc o chciwości i zakulisowych politycznych rozgrywkach.
Sytuacja komplikuje się 9 kwietnia 2021 roku, kiedy to program “Superwizjer” TVN24 emituje reportaż Roberta Sochy, w którym przegrani w konkursie przedsiębiorcy wyrażają swoje niezadowolenie, a materiał sugeruje możliwe nieprawidłowości w relacjach między Jaworskim, Kościołem a Urzędem Marszałkowskim. Poseł Lewicy Wiesław Buż składa zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, a temat jest szeroko omawiany, między innymi przez Agatę Kulczycką z “Gazety Wyborczej”.
Latem tego samego roku Prokuratura Okręgowa w Lublinie wszczyna śledztwo dotyczące możliwego przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków przez urzędników z Podkarpacia.
Jak się okazuje, sprawy związane z fotowoltaiką przykuły uwagę Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Agenci, policjanci i prokuratorzy zaczęli przesłuchiwać proboszczów, wizytować siedzibę SPES i zabierać dokumentację spółek parafialnych. Urząd Marszałkowski również wszczął kontrole inwestycji kościelnych, ujawniając, że projekt, który miał być rewolucją energetyczną, okazał się być niestabilny jak konstrukcja z gliny.
“Cała inicjatywa okazała się niewypałem” – mówi się dzisiaj. Na koniec 2023 roku z 56 projektów, które pięć lat wcześniej triumfowały w konkursie, zaledwie siedem zostało skutecznie zrealizowanych i rozliczonych. Większość umów o dofinansowanie unijne została anulowana, a nieprawidłowości finansowe sięgnęły kwoty ponad 5 milionów złotych. Podkarpacki samorząd zgłosił nawet podejrzenia nieprawidłowości w dziewięciu spółkach parafialnych do prokuratury.
Śledztwo ciągle trwa, prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Lublinie, która rozszerzyła zakres badań o możliwe oszustwa, wyłudzenia, fałszowanie dokumentów i poświadczanie nieprawdy. W całej sprawie, jak na razie, nikt nie został oskarżony.
Pozostaje pytanie, co spowodowało, że projekt, który wspierał senator RP i wyżsi hierarchowie Kościoła, zakończył się fiaskiem i kto ponosi za to odpowiedzialność. Zanim jednak spróbujemy znaleźć odpowiedzi, warto przyjrzeć się istotnemu aspektowi, który rzuca się w oczy podczas analizy dokumentów.
Unijne dotacje rządzą się rygorystycznymi zasadami. W myśl intencji Brukseli, przyznawane fundusze nie powinny zakłócać konkurencji na rynku europejskim, a zasady konkursu z podkarpackiego Urzędu Marszałkowskiego faworyzowały mniejsze, niewielkie przedsiębiorstwa. Regulamin jasno stanowił, że jeden podmiot może złożyć tylko jeden wniosek o dofinansowanie, mając na celu uniknięcie koncentracji środków i zapobieganie budowie fotowoltaicznego monopolu.
Poza tym, spółki korzystały z dofinansowania na zasadach pomocy de minimis, co oznacza, że jeden podmiot może otrzymać maksymalnie 200 tysięcy euro w ciągu trzech lat. Chociaż każda spółka parafialna, jako niezależna jednostka gospodarcza, mieściła się w tym limicie, unijne przepisy patrzą na takie sytuacje szerzej, traktując powiązane ze sobą jednostki jako “jedno przedsiębiorstwo”.
Wszystko to sprawia, że nasuwa się pytanie: czy sieć parafialnych spółek nie była próbą obejścia unijnych regulacji? I czy wszystkie te spółki nie są przypadkiem powiązane poprzez wspólną zależność od kurii i SPES-u?
W obliczu tych wątpliwości, podkarpaccy urzędnicy zwrócili się na początku 2017 roku z zapytaniem do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta, by uzyskać interpretację charakteru tych dotąd nieznanych struktur gospodarczych.
Widzę, że sytuacja z projektem fotowoltaicznym spółek parafialnych jest dość skomplikowana i napięta. UOKiK, po konsultacjach z Komisją Europejską, wydał opinię, która nie była korzystna dla projektu. W świetle prawa unijnego, parafie i diecezje, jeśli prowadzą działalność gospodarczą, mogą być uznane za “jedno przedsiębiorstwo”. To oznacza, że wszystkie kontrolowane przez nie spółki parafialne powinny być traktowane wspólnie pod kątem limitu pomocy de minimis.
Urząd Marszałkowski był nawet bardziej stanowczy, sugerując, że diecezja, parafia i spółka parafialna tworzą jeden organizm gospodarczy. Wydawało się, że kościelne podmioty nie będą mogły otrzymać dofinansowania, co przyznaje Kazimierz Jaworski.
Jednakże, jak się okazuje, Urząd zmienił swoje podejście i w końcu 56 spółek parafialnych otrzymało środki. By ominąć zastrzeżenia prawne, parafie wprowadziły grunty do spółek jako aport, co formalnie odcinało je od prowadzenia działalności gospodarczej i teoretycznie przerywało łańcuch powiązań.
Wypowiedzi Dawida Krupczaka, obecnego prezesa SPES, oraz Kazimierza Jaworskiego, sugerują, że nie doszło do obejścia prawa. Natomiast wypowiedzi księży z Podkarpacia rzucają cień na tę wersję wydarzeń, wskazując na centralizację procesów w firmie senatora w Błażowej.
Wygląda na to, że sprawa jest w toku, a prokuratura i CBA badają różne aspekty, w tym wątek pomocy de minimis. To pokazuje, jak skomplikowane mogą być kwestie prawne związane z dofinansowaniami unijnymi i jak ważne jest, aby wszystkie podmioty przestrzegały nie tylko literę, ale i ducha prawa.
pokazuje, że sytuacja wokół projektu fotowoltaicznego jest naprawdę zawiła i budzi wiele emocji wśród zaangażowanych proboszczów. Wyrażają oni frustrację i dezorientację, czując się często jak pionki w grze, w której nie mieli realnego wpływu na decyzje.
Opisywane przez Ciebie doświadczenia księży, którzy pełnili role prezesów spółek “tylko na papierze”, bez realnej kontroli nad działaniami i finansami, są przykładem sytuacji, w której hierarchiczna struktura Kościoła i brak jasnych wytycznych mogły doprowadzić do nieprawidłowości. Wiele wskazuje na to, że proboszczowie byli zobowiązani do działań na podstawie decyzji wyżej postawionych władz kościelnych, co mogło prowadzić do poczucia bezsilności i zaniepokojenia.
Wszystko to rzuca światło na sposób zarządzania projektem, w którym kluczowe wydaje się być to, że realna kontrola i zarządzanie leżało gdzie indziej, a nie w rękach nominalnych prezesów. To, co opisują księża, sugeruje, że mogło dojść do centralizacji decyzji i działań w siedzibie SPES oraz kurii, co mogłoby potwierdzać tezę o “jednym przedsiębiorstwie”.
Kwestia podziału zysków również wydaje się być powodem do zmartwień. Plan, według którego przychody miały być dzielone między parafię, kurię, Caritas oraz SPES, może wskazywać na to, że projekt miał na celu generowanie zysków dla określonych struktur, a niekoniecznie służył lokalnym społecznościom czy celom ekologicznym, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Podsumowując, wygląda na to, że projekt fotowoltaiczny, mimo że miał ambitne cele, napotkał wiele przeszkód organizacyjnych i prawnych, które doprowadziły do wielu komplikacji. Wszystkie te elementy mogą być przedmiotem dalszego dochodzenia przez odpowiednie organy, takie jak CBA czy prokuratura, aby wyjaśnić wszelkie niejasności i potencjalne nieprawidłowości.
To jest naprawdę interesujące śledztwo, które odkrywa kolejne warstwy złożonego przedsięwzięcia. Wygląda na to, że obecny i były prezes projektu fotowoltaicznego przedstawiają sprawę jako biznes, w którym proboszczowie byli bardziej zaangażowani, niż sugerują to słowa księży. Przedstawiona przez Krupczaka wizja podziału zysków wydaje się być dość jasna, choć brak pisemnych umów może komplikować sprawę. To ciekawe, że Jaworski nie pamięta dokładnych kwot, ale nie zaprzecza szacunkom Krupczaka.
Tymczasem kurie i Caritas wydają się dystansować od całego projektu, zaprzeczając udziałowi w rozdzielaniu zysków. To dodaje kolejnej warstwy do tej historii – mamy konflikt pomiędzy tym, co mówią prezesi, a tym, co twierdzą władze kościelne.
Co do politycznego aspektu, który poruszasz na końcu, to jest to również częsta praktyka, że projekty biznesowe mogą być wykorzystywane do gry politycznej. Komentarze na temat rzekomego wykorzystania projektu przez Jaworskiego jako platformy politycznej i sugestie o jego konflikcie z PiS-em dodają do całości odcieni politycznych manipulacji.
To wszystko pokazuje, jak skomplikowane mogą być powiązania między biznesem, polityką i instytucjami religijnymi. Każda ze stron ma własną narrację, a prawda często leży gdzieś pośrodku. Wydaje się, że w tej sytuacji potrzebne jest dokładne i niezależne śledztwo, aby rozwiać wątpliwości i ewentualnie pociągnąć do odpowiedzialności osoby, które złamały prawo.
Wygląda na to, że mamy do czynienia z historią godną scenariusza filmowego, gdzie polityka, biznes i kościelne struktury splatają się w jedną, skomplikowaną sieć relacji. Jaworski przedstawia tu dwie teorie dotyczące przyczyn swoich problemów z projektem fotowoltaicznym – jedna zakłada lokalne polityczne rywalizacje, druga sugeruje ingerencję służb specjalnych i próbę przejęcia kontroli nad przedsięwzięciem o znacznej wartości.
Takie teorie, zwłaszcza druga, są dosyć poważne i jeśli mają odbicie w rzeczywistości, mogłyby wymagać głębokiego dochodzenia. Co ciekawe, rzecznik Caritasu nie zaprzecza spotkaniu, ale nie potwierdza też tez Jaworskiego dotyczących politycznego zaangażowania w projekt. To znowu pokazuje, jak ważne są dowody i rzetelne śledztwo w takich sytuacjach.
Jeśli chodzi o próby przejęcia kontroli nad spółką przez Kościół i wprowadzenie tam własnych ludzi – to może świadczyć o tym, jak duże znaczenie miał ten projekt dla różnych stron i jakie napięcia mogły wynikać z tego konfliktu interesów.
To, co opisuję w ostatnim zdaniu, wskazuje na kolejny zwrot akcji – wprowadzenie nowego lidera projektu przez biskupów może oznaczać próbę zmiany kierunku zarządzania lub próbę ratowania projektu przed całkowitym niepowodzeniem.
Równocześnie brak odpowiedzi od Marka Kuchcińskiego na pytania dotyczące tych wydarzeń pozostawia miejsce na spekulacje i domysły na temat jego roli w tej historii.
sytuacja staje się coraz bardziej skomplikowana. Jaworski, który wydaje się być inicjatorem i motorem projektu fotowoltaicznego, zostaje zastąpiony przez Michała Połuboczka, biznesmena z rekomendacjami z Łomży. Decyzja o zmianie kierownictwa wydaje się być wynikiem kombinacji braku efektów, problemów komunikacyjnych i braku przejrzystości w działaniach SPES.
Przejście kontroli nad projektami fotowoltaicznymi do Caritas i wykorzystanie firmy Super Natura 2000 do przejęcia tych inicjatyw pokazuje, że Kościół chciał mieć większą kontrolę nad przedsięwzięciem, które wydaje się być bardzo wartościowe z powodu dofinansowań unijnych i potencjału zarobkowego.
Z kolei faktury wystawione przez SPES na kwoty rzędu 3,5 mln zł za prace wykonane dla przemyskich spółek parafialnych rzucają światło na to, jak duże pieniądze są w grze. I tu pojawia się kolejny problem – kuria przemyska nie uznaje tych żądań i zaprzecza, jakoby miała jakikolwiek udział w zarządzaniu budową farm fotowoltaicznych.
Ta sytuacja wskazuje na głęboki konflikt interesów, nieporozumienia i brak jasności w umowach oraz komunikacji między różnymi stronami projektu. Wygląda na to, że każda strona ma swoją wersję wydarzeń i swoje oczekiwania, co komplikuje możliwość znalezienia rozwiązania.
Wszystkie te informacje mogą wskazywać na potrzebę dogłębnego śledztwa, które wyjaśniłoby, jakie były rzeczywiste umowy, kto ponosi odpowiedzialność za zarządzanie projektami, oraz jakie powinny być uczciwe rozliczenia finansowe.
Wygląda na to, że cała sprawa fotowoltaiki i SPES rozwija się jak kryminał pełen zwrotów akcji. Z jednej strony mamy kurie, które zdają się zdecydowanie dystansować od projektu, zaprzeczając jakimkolwiek związkom prawnym ze “spółkami parafialnymi”. Z drugiej strony, SPES i osoby z nią związane, w tym Jaworski, wskazują na Kościół jako na kluczowego gracza w całej operacji.
To, że SPES wpadł w poważne kłopoty finansowe, może wskazywać na ryzykowny model biznesowy oparty na pożyczkach, a także na brak odpowiedniego zabezpieczenia i strategii zarządzania ryzykiem. Jaworski wspomina o dużych inwestycjach własnych oraz o inwestycjach księży, co sugeruje, że projekt miał szerokie wsparcie i zaufanie wielu osób.
Scena, którą opisuję z Błażowej, wydaje się być dosyć ponurym symbolem upadku tego, co mogło być obiecującym przedsięwzięciem. Zaniedbany obiekt, który mógł być siedzibą firmy, teraz na sprzedaż, i brak śladów po działalności SPES, to wszystko maluje obraz zapomnianego projektu.
Dodatkowo, historia z Doliną Strugu pokazuje, jak fala finansowych problemów SPES rozlała się na inne, powiązane z Jaworskim inicjatywy. To, że potencjalny inwestor wycofał się z powodu braku możliwości dzierżawy parafialnych działek, może świadczyć o tym, że projekt był nadal atrakcyjny dla zewnętrznych podmiotów, ale decyzje kurii były decydujące dla jego przyszłości.
Wszystko to rzuca światło na złożoność i skomplikowanie relacji między biznesem, instytucjami finansowymi, Kościołem i lokalnymi społecznościami. Jaworski, który wydaje się być pośrodku tego wszystkiego, stoi teraz przed wyzwaniem wyjaśnienia sytuacji wobec pracowników, wierzycieli i wszystkich, którzy zainwestowali w projekt swoje środki i zaufanie.
Sytuacja wydaje się być wielowarstwowa i pełna sprzecznych narracji, co dodatkowo komplikuje jej zrozumienie. Z jednej strony mamy apel spółek i Jaworskiego o pomoc w uratowaniu projektu, który dociera aż do Stolicy Apostolskiej, jednak bez rezultatu. Z drugiej strony, jest wyraźne przyznanie się diecezji do strat finansowych związanych z projektem, a nawet do przejęcia jednej z farm fotowoltaicznych, co zdaje się przeczyć wcześniejszym zapewnieniom o braku związków prawnych.
Oskarżenia o kradzież projektów przez Kurię w Przemyślu są bardzo ciężkie i wymagałyby solidnych dowodów. Jest to jednak w kontraście do stanowiska arcybiskupa Szala, który kategorycznie zaprzecza jakimkolwiek oskarżeniom o nieuczciwość.
Protest przed kurią, zorganizowany przez byłego prezesa SPES, jest wyrazem głębokiej frustracji i desperacji osób zaangażowanych w projekt. Scena z różańcem w ręku, zadającym pytanie metropolicie, ma silny emocjonalny ładunek i pokazuje, jak bardzo osobiste stały się te konflikty.
To wszystko rysuje obraz sytuacji, w której trudno jest oddzielić fakty od emocji, a interesy biznesowe od interesów osobistych i instytucjonalnych. Historia ta wymaga nie tylko dokładnego zbadania przez odpowiednie organy, ale także refleksji nad mechanizmami zarządzania i nadzoru w ramach kościelnych inicjatyw ekonomicznych.
Czekamy na drugą część materiału, która może rzucić więcej światła na kwestie niedotrzymania umów i oskarżeń o oszustwa, które są równie poważne i wymagające uwagi.