W Platformie narasta przekonanie, że Państwowa Komisja Wyborcza jednak odbierze partii Jarosława Kaczyńskiego miliony złotych. Z informacji Onetu wynika, że Kancelaria Premiera przygotowuje właśnie nową partię dokumentów, które mają udowodnić, że PiS prowadziło swoją kampanię wyborczą na finansowych sterydach. – Dowody będą jednoznaczne – słyszymy. Jednocześnie rośnie presja na jednego z ministrów rządu Donalda Tuska.
- — To są naprawdę mocne dowody i powinny przesądzić sprawę — mówi nam nasz rozmówca z Kancelarii Premiera
- Większość w Państwowej Komisji Wyborczej mają członkowie rekomendowani przez obecny obóz władzy
- Jak słyszymy, Jarosław Kaczyński już przygotowuje partię na najgorszy scenariusz. Lider PiS ma być przekonany, że do końca kadencji na konto Nowogrodzkiej nie wpłynie już ani złotówka z budżetu
„Trzęsą portkami”
— Dochodzą do nas sygnały, że na Nowogrodzkiej robi się coraz bardziej nerwowo. Zresztą to widać po ich występach w mediach. Trzęsą portkami – mówi Onetowi jeden z polityków Platformy.
Jeszcze w środę wydawało się, że Państwowa Komisja Wyborcza, która analizuje sprawozdania finansowe komitetów wyborczych, rutynowo zaakceptuje rozliczenia wszystkich partii, w tym Prawa i Sprawiedliwości.
Wskazywały na to wypowiedzi m.in. członka PKW Ryszarda Kalisza rekomendowanego przez Lewicę, który oceniał, że materiały dostarczone do komisji, które miały świadczyć o nadużyciach w kampanii PiS, są za słabe.
Okazało się jednak, że PKW odroczyła decyzję w sprawie Prawa i Sprawiedliwości o blisko miesiąc. Niektórzy politycy obozu władzy odczytali to jako strach członków komisji przed podjęciem ostatecznej decyzji. Wiele wskazuje jednak na to, że jest dokładnie odwrotnie.
Dostajemy sygnały, że większość członków PKW jest za odrzuceniem sprawozdania PiS, tylko potrzebują więcej dokumentów, które pozwolą na dokładne podliczenie kwot
— słyszymy w KO.
Po środowym posiedzeniu przewodniczący PKW sędzia Sylwester Marciniak poinformował, że PKW potrzebuje czasu „na pogłębioną analizę zgromadzonego materiału dowodowego”.
— Zwracam się do dwóch organów państwa, czyli do Rządowego Centrum Legislacyjnego oraz do NASK. Chodzi o wyjaśnienie wątpliwości, które wynikają z pism, które w ostatnim czasie wpłynęły do PKW — mówił Marciniak.
Szef PKW poinformował, że „na razie brak szczegółowych wyliczeń dotyczących np. wynagrodzenia i zakresu czynności osób zatrudnionych w Rządowym Centrum Legislacji, które miałyby wspierać kampanię PiS”. Jeśli chodzi o NASK, PKW chce poznać „wartość rynkową ewentualnych sondaży”.
U Tuska bez hurraoptymizmu
NASK to państwowy instytut badawczy, który zajmuje się rozwojem internetu w Polsce, także pod kątem bezpieczeństwa. Za rządów PiS resort cyfryzacji podpisał z NASK wartą niemal 19 mln zł umowę na monitorowanie dezinformacji w mediach społecznościowych na lata 2022-2023.
Jak pisał w Onecie Andrzej Stankiewicz, rząd twierdzi w pismach do PKW, że początkowo raporty NASK rzeczywiście dotyczyły np. monitorowania fake newsów na temat Krajowego Planu Odbudowy czy cen energii.
„Natomiast od 20 września 2023 r. do 15 października 2023 r. [dzień wyborów parlamentarnych] Ministerstwo Cyfryzacji zlecało przygotowanie raportów na temat wiarygodności Prawa i Sprawiedliwości” – czytamy.
Z kolei część osób zatrudnionych w Rządowym Centrum Legislacji miało w praktyce robić kampanię wyborczą ich szefowi Krzysztofowi Szczuckiemu. Jak słyszymy, urzędnicy Kancelarii Premiera szykują właśnie pakiet nowych dokumentów w tej sprawie. Mają one niebawem trafić do Państwowej Komisji Wyborczej.
— To są naprawdę mocne dowody i powinny przesądzić sprawę — mówi nam nasz rozmówca z Kancelarii Premiera.
— To ich dobije — słyszymy od jednego z posłów zaangażowanych w kwestie prawa wyborczego i kampanijnych rozliczeń.
Większość w Państwowej Komisji Wyborczej mają członkowie rekomendowani przez obecny obóz władzy. Jednak z naszych informacji wynika, że w otoczeniu Donalda Tuska nie ma hurraoptymizmu.
Wprawdzie szanse na odebranie PiS subwencji są tam oceniane wyżej niż jeszcze kilka dni temu, ale nadal jest to dalekie od przekonania, że rzeczywiście PKW postanowi użyć swoistej bomby atomowej przeciw największej partii opozycyjnej.
Miliony do stracenia
Taki krok oznaczałby utratę prawie 30 mln zł, które Prawo i Sprawiedliwość wydało na kampanię i ok. 60 mln zł, które partia może do końca kadencji otrzymać w ramach subwencji dla ugrupowań, które wprowadziły swoich posłów do Sejmu. To gigantyczne kwoty, bez których PiS znajdzie się w niezwykle trudnej sytuacji.
Oczywiście, gdyby Państwowa Komisja Wyborcza odrzuciła sprawozdanie Prawa i Sprawiedliwości, partia będzie mogła się odwołać do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego. To ciało, które decyduje m.in. o ważności wyborów. Izba nie jest jednak uznawana przez rząd za legalne ciało.
Pytanie, co stanie się, jeśli SN uzna skargę PiS. Teoretycznie przelew powinien być wtedy formalnością, bo od decyzji sądu nie ma już ścieżki odwoławczej. Jednak wobec podważania statusu izby ostateczna decyzja będzie należała do ministra finansów Andrzeja Domańskiego. To on ma w ręku narzędzia, które pozwalają na wypłatę pieniędzy z subwencji.
„Nie zazdroszczę mu tej ewentualnej odpowiedzialności”
— mówi nam jeden z ministrów.
Jak słyszymy, Jarosław Kaczyński już przygotowuje partię na najgorszy scenariusz. Lider PiS ma być przekonany, że do końca kadencji na konto Nowogrodzkiej nie wpłynie już ani złotówka z budżetu.